O raju, wróciłem z jogi. Każde ścięgno mam luźne i wszystkie
mięśnie wiotkie. W trakcie zajęć ogarnęło mnie cholernie miłe uczucie.
Oddychając czułem, jakby zamiast powietrza do moich płuc wtłaczała się woda. Spokojne
fale gęstej cieczy, które z każdym oddechem wypełniały mnie szczelnie. Bardzo
mnie to uspokoiło i pozwoliło się skoncentrować.
No i z całej tej jogińskiej koncentracji i relaksującej
nostalgii zrodził się szalony plan! Szalony jak koza, rzecz jasna.
Połączę wiele spraw i za jednym zamachem: zabiorę samochód z
warsztatu, pójdę z psem na spacer, pobiegam, a wracając zgarnę Anię z jej pracy
i kto wie, co jeszcze zrobię w międzyczasie.
Psa ubranego w szelki przypnę do uprzęży (niech mnie ciągnie
bestia i pomaga zrealizować plan!), więc będziemy mieć kolejny trening
biegowego dogtrekkingu (czy też canicross’u).
Od jakiegoś czasu pracuję nad tym, żeby przygotować fizycznie (sapiącego siebie)
i psychicznie (nadpobudliwego psa) do wspólnych wybiegów. Postanowiłem łapać
okazje do treningów z psem i łączyć moje bieganie z jego spacerem zawsze kiedy
to możliwe. Jeszcze sporo pracy przed nami, ale z takim zapałem i potencjałem
na pewno kiedyś pobiegniemy w zawodach.
Cały ten plan ściśle związany jest z psem, więc dobrze, że
śpi, bo nie protestuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz